słowa > teksty piosenek

                                                                                                                                                                 

Pewnie szedłem

Autoportret z odciętym uchem

Powiem wam tylko, jak szła

Byle doczekać

Wszystko jest, jak było

Mobil kosiarka - number one

Siedzę na ganku

Nie mów do mnie Misiu

Polscy kowboje

Czasami nie chce się wracać do domu

Co mi jest ?

Zmierzam do Zgierza

Krótka historia z baru Relaks

 

 

 

 

Pewnie szedłem

 

Szedłem pewnie i pewnie wbijałem stopy w ziemię,
Pewnie szedłem i w ziemię wbijałem się jak lemiesz.
Jeśli wiesz, o czym mówię, to pewnie szedłeś pewnie
Jak heros, jak hidalgo, nim dosięgła stal go.

 

Szedłem pewnie po ziemi, zostawiałem ślady,
Ślady stóp odbijając, przez lessy, iły, mady.
Jeśli wiesz, o czym mówię, to zostawiałeś ślady,
Tworząc ścieżki i drogi, nie przewidując zdrady.

 

Ref. Zawsze jest coś, co nauczy cię pokory,
Zawsze jest ktoś, kto nauczy, co to gorycz.

 

Żyłem pewnie i pewnie tak żyjąc miałem rację
I tak żyjąc w pewności, tworzyłem nową nację.
Jeśli wiesz, o czym mówię, to pewnie miałeś rację,
Że tak żyjąc zasługujesz na pewną adorację.

 

Żyłem pewnie i szedłem, zostawiałem ślady,
Moje ścieżki krzyżując z innymi bez obawy.
Jeśli wiesz, o czym mówię, to krzyżowałeś drogi,
Ślady stóp spotykając, myśląc „oto człowiek”.


Ref. Zawsze jest coś, co nauczy cię pokory,
Zawsze jest ktoś, kto nauczy, co to gorycz.

 

Szedłem pewnie i pewnie wbijałem stopy w ziemię,
Pewnie szedłem, na ziemi tworząc nowe plemię
Jeśli wiesz, o czym mówię, to pewnie szedłeś pewnie,
Jak tułacz, jak włóczęga – drogi stała zmienna.

 

Szedłem pewnie i pewnie zostawiałem tropy
Prostej drodze dawałem ślady mojej stopy.
Jeśli wiesz, o czym mówię, to też cię droga niosła,
Chodząc ciągle po kole, myślałeś, że jest prosta.

 

Idę pewnie, bo niczego nie mogę być pewny
i z pewnością tak wędrując jestem czasem zmienny.

Idę pewnie, bo niczego nie mogę być pewny
i z pewnością tak wędrując jestem czasem senny.

Idę pewnie, bo niczego nie mogę być pewny
i z pewnością tak wędrując jestem czasem bierny.

Idę pewnie, bo niczego nie mogę być pewny
I z pewnością tak wędrując jestem sobie wierny.

 

powrót

 

 

 

Autoportret z odciętym uchem

 

 

Łażę po domu, powłóczę nogami
i włosy targam całymi garściami,
chodzę po domu chwiejnym krokiem
owinięty brudnym szlafrokiem.

 

Chodzę po domu, liczę godziny,
nie chcę widzieć swojej dziewczyny,
telefon milczy bardzo rozsądnie,
bo niebezpiecznie odzywać się do mnie.

 

Z domu nie wychodzę wcale,
tylko piję, śpię i palę.

 

Nie patrzę w lustro, siebie unikam,
chociaż się ciągle o siebie potykam,
brudny, śmierdzący, nieogolony
oglądam zdjęcia swej byłej żony.

 

Z domu nie wychodzę wcale,
tylko piję, śpię i palę.

 

Nie patrzę w lustro, bo bym zapłakał,
chyba mam w sobie coś z wilkołaka,
czuję jak włada mną neuroza,
dotykam ostrza żyletki i noża,
chwytam za ucho, nóż wznoszę powoli,
nie, ucha nie utnę, bo to bardzo boli.

 

To wszystko bzdury z palca wyssane,
jestem rozsądny, czysty, zadbany,
nie jestem żaden Wojaczek czy Bursa,
chociaż uczyłem się na różnych kursach.

 

Po wódce mam torsje, tytoniu nie znoszę,
wszystkie pieniądze do domu przynoszę.
Rymuję słowa, składam je do kupy,
to, co powstaje, i tak jest do dupy.

 

Jak po mnie ma zostać ta siła fatalna,
wiecznie zielona pieśń popularna,
gdy żyję w zdrowiu i dobrobycie,
w piętrowym domu, przy mojej kobicie...

 

powrót

 

 

 Powiem wam tylko, jak szła

 

 

 

 

Letni poranek, ulice miasta,
nagle ją widzę i w ziemię wrastam,
płynie nad ziemią, lecz jej nie tyka,
jakby chmury to były, nie płyty chodnika.

 

 

Wiatr ją otacza splotami jej włosów,
oczu już od niej oderwać nie sposób,
mrugam oczami, lecz ona nie znika,
zjawa, najada, rusałka, podwika.

 

 

Nie będę gadał niepotrzebnych rzeczy,
powiem wam tylko, jak szła.

 

 

Niejedną dziewczynę przypadkiem spotkałem,
niejedno już przecież w życiu widziałem,
garbiła się trochę, żeby ukryć piersi,
a ja patrzyłem, jakby po raz pierwszy –

 

 

patrzyłem zachłannie w rozcięcia jej sukni,
ten widok na długo w pamięci mej utkwił,
dlaczego nie podszedłem, nie zagadałem,
stałem i patrzyłem, patrzyłem i stałem.

 

 

Nie będę gadał niepotrzebnych rzeczy,
powiem wam tylko, jak szła.

 

 

Widziałem jej biodra i to co robi z nimi,
włosy z czoła odgarnia palcami szczupłymi,
nogi cienkie w kostce, jak arabskiej klaczy,
ja wiem, że przesadzam, nie mogę inaczej -

 


dobrze, może mówię nieco chaotycznie,
lecz jak tu opisać zjawisko tak śliczne,
jak gałąź wierzby, co z ptakiem się droczy,
jak skrzydło jaskółki, jak motyl, jak pocisk.

 

 

Nie będę gadał niepotrzebnych rzeczy,
powiem wam tylko, jak szła.

 

 

Nie zagadałem, nie jestem zbyt męski,
może po prostu jestem zbyt ciężki,
żeby z nią fruwać, zbliżać się, oddalać,
jak para kochanków na płótnie Chagalla.
Nie będę wam mówił, co działo się ze mną,
bo siedziałbym tutaj godzinę niejedną,
lecz to, co się stało tamtego poranka,
zostało w pamięci jak pierwsza czytanka.
Nie będę gadał niepotrzebnych rzeczy,
powiem wam tylko, jak szła.

 

powrót

 

 

 

 Byle doczekać

 

 

Kiedy się rolnik do nieba dostanie,
dopiero będzie leniuchowanie.
Tam zawsze jest po żniwach i po wykopkach,
konie chodzą po łąkach i po opłotkach,
baba jabłek przyniesie z drzewa wiadomości,
sąsiad się nie będzie o byle co złościć,
pomoże się tylko przy Piotrowym sianie,
to dopiero będzie leniuchowanie.

 

Byle doczekać do końca życia,
byle nie wzięli nas diabli,
byle nie bolało, by się dobrze działo,
czas przecież wcale nie nagli.

 

Kiedy się górnik dostanie do nieba,
tam żadnej lampki nie będzie mu trzeba.
Windą pojedzie ostatni raz ku górze,
na takie jasne i wielki podwórze,
rzędem tam stoją białe familoki,
każdy ma ogród, ławeczkę i ptaki,
piwa po kryjomu przyniosą anieli,
niechaj górnik pije i niech się weseli.

 

Byle doczekać...

 

A jak muzykant pójdzie do nieba,
żadnej chałtury nie będzie mu trzeba.
Zatrudnią go zaraz w niebieskiej kapeli,
będzie miał owacje i tłum wielbicieli,
rolnik go posłucha, górnik w ręce klepnie,
krytyków nie uświadczysz, wszyscy będą w piekle
i jedna muzyka nas wszystkich pogodzi
i wszystkim będzie dobrze, bo o to chodzi.

 

Byle doczekać do końca życia,
byle nie wzięli nas diabli,
byle nie bolało, by się dobrze działo,
czas przecież wcale nie nagli.

 

Byle doczekać do końca życia,
byle do kresu doczekać,
później będzie dobrze, później będzie mądrzej,
więc po co teraz narzekać.

 

powrót

 

 

 

 


Wszystko jest, jak było

 


Cieszmy się razem, tańczmy dokoła,
Wszystko jest, jak było, nic się nie zmieniło,
To co na dole to i na górze,
Było jest i będzie,
I zostanie dłużej.

 

Ludzie się rodzą i umierają,
Zawsze śpią w nocy, a rano wstają,
Śmieją się serdecznie i serdecznie płaczą,
Znaczą tak wiele,
Czasem nic nie znaczą.

 

Cieszmy się razem...

 

Ludzie zabijają i ratują życie,
Modlą się i bluźnią
W biedzie w dobrobycie,
Jedzą do przesytu albo mdleją z głodu,
Milczy ktoś ze strachu,
Lub krzyczy bez powodu.

 

Cieszmy się razem...

 

powrót

 

 

 

 

 

Mobil kosiarka – number one

 

 

Jestem kierowcą ciężarówki
I zapalenie mam spojówki,
Muszę wytrzeszczać ciągle oczy,
Misiak z suszarką mnie nie zaskoczy.

 

Tutaj w kabinie mam swój dobytek,
czajnik, leżankę i CD płytę.
Lonstar i Szwed śpiewają mi,
Gdy jadę drogą 53.

 

Pracuje moja wyobraźnia, gdy silnik równym rytmem zagra,
Gdy jadę sobie polną drogą, nową kosiarką spalinową.
Zdrowie kolegów za fajerą, szacunek za ich pracę szczerą,
Samych powrotów życzę wam, mobil – kosiarka number one.

 

Czasem na drodze też się zdarzy,
Że wkoło pełno krawaciarzy,
Ci zawsze jadą „na trzeciego”,
Z drogi spychają, drogi kolego.

 

Przysłowie mówi, jak do tej pory,
Duży samochód – dużo pokory,
Samochód mały – pokory brak,
Dlatego trasa wygląda tak.

 

Pracuje moja wyobraźnia...

 

Zielone lasy zostawiam w tyle,
Tam gdzie się czają krokodyle,
Boczne drogi też niebezpieczne,
Tam leśne ssaki krążą niespiesznie,

 

Mobilki w porę mnie ostrzegą,
Ja ”szerokości” życzę kolegom.
Więcej do szczęścia nie trzeba mi,
Gdy trzymam „gruchę” od CB.

 

powrót

 

 


Siedzę na ganku

 

 

 

Siedzę na ganku i piję piwo,
sójka na gałęzi uśmiecha się krzywo,
przyroda mnie otacza pod postacią kota,
pies się tarza w trawie, skończona już robota.

 


Ref.  Siedzę na ganku i majtam nogami,
Wcale nie żałuję, że nie jestem z wami,
bo tylko tu mogę ten problem roztrząsać,
jaki jest cień kota o zachodzie słońca.

 


A po co ja będę jechał do miasta,
wcale nie muszę jeść z miasta ciasta,
nowych nazw ulic uczyć się na nowo,
że się nie zmienią, kto zaręczy głową?
 

Siedzę na ganku...
 

Nic sobie nie robię z obronności granic,
liderów wszystkich partii dosłownie mam za nic,
nikt mnie nie wyciągnie z lasu na ulicę,
bym kamieniem rzucił w jakąś ladacznicę.

 

Siedzę na ganku...
 

Daleko za lasem o wartościach mówią,
w pianie na ustach wartości się gubią,
tu piana w szklance cichutko opada,
słońce między drzewa powoli zapada.


Siedzę na ganku...

 

powrót

 

 

 

 

 


Nie mów do mnie Misiu

 

 


Ja po świecie wędrowałem,
Obce kraje odwiedzałem,
Wiem, jak przetrwać na pustyni albo w dżungli.
Znam upały, znam śnieżyce,
Kilometrów już nie zliczę,
Co przebyłem od równika aż po tundrę.

 


Ref. Przyrzec ci mogę, co chcesz,
Chcesz coś mojego, to bierz,
Mogę nawet co wieczór myć naczynia,
Przyrzec ci mogę, co chcesz,
Chcesz coś mojego, to bierz,
Tylko nigdy więcej nie mów do mnie Misiu.

 


Znam karate, jeżdżę konno,
Teraz ćwiczę też taekwondo,
Na motorze mnie zobaczysz, to odpadniesz.
I niedawno w szczerym polu
Prawie dotknął mnie absolut,
A na wiedzy tej ogólnej mnie nie zagniesz.

 

Możesz chodzić w papilotach,
Kupię ci syjamskiego kota
I podeptać możesz me zamszowe buty.
Do południa chcesz, to sypiaj,
Harlequiny w łóżku czytaj,
jedz słodycze, żeby jeszcze trochę utyć.


Ref. Przyrzec ci mogę, co chcesz…

 

powrót

 

 

 

 

  Polscy kowboje  




Jechała przez miasto załadowana fura,
„szmaty, butelki, makulatura!”
Wołanie furmana ucichło wśród bloków,
Wielkie śmieciarki burzą ranny spokój.



Zagłusza telewizor wszystko dookoła
I tak już nie usłyszysz węglarza, który woła:
„wyngiel przywiózem, gdzie go mam zwalić”,
Koń spocony czeka, węglarz sporta pali.



Ref. Boli serce i dusza boli,
Już prawie nie ma polskich kowboi.
Z końmi wędrują na niebieskie łąki,
Tam, gdzie czekają wrony i skowronki,
Tam, gdzie bociany wiją dla nich gniazda,
Prosto do góry, ale będzie jazda!
Wie! No! Dalej! Ho!



Uprząż cicho skrzypi, kary głową kiwa,
Czerni się za pługiem odkładana skiba,
Wrony idą bruzdą, klaszcze coś pod borem,
Chłop na konia cmoka, nie skończy przed wieczorem.



Dusi traktorzysta gaz gumowym butem,
Napęd na dwie osie, klima i komputer,
Ziemię rozpruwa dwadzieścia lemieszy,
W domu czeka wódka, więc się trochę spieszy.

 

Ref.
Boli serce i dusza boli…

 

 powrót

 

 

Czasami nie chce się wracać do domu

 

 


Czasami nie chce się wracać do domu,
czasem do domu nie chce się iść,
i choć nie przyznasz się w domu nikomu,
nieraz do domu nie chce się iść.


Ja rozumiem, kiedy w domu jest kobieta,
co na twoje jedno słowo ma ich sześć,
ja to czuję, kiedy dzieciak ci ząbkuje,
a pięcioro starszych ciągle słucha dance.


I potrafię sobie także wyobrazić,
jak oddycha dziadek, który astmę ma,
wiem, że czasem swą teściową chciałbyś zgładzić,
gdy się dziwi, że małżeństwo wasze trwa.


Dlatego nie chce się wracać do domu,
dlatego nie chce się do domu iść...


Ja rozumiem, kiedy kot ma rozwolnienie,
a chwilowo wodę wyłączyli dziś,
ja to czuję, gdy przysłali ci rachunek,
a na spłatę długu czeka szwagier Krzyś.


I potrafię sobie także wyobrazić,
jak zmysłowo sąsiadka mówi "cześć",
dobrze wiem, co słowami chcesz wyrazić,
kiedy rano na spacerek budzi pies.


Dlatego nie chce się wracać do domu,
dlatego nie chce się do domu iść...


Nie rozumiem, jeśli w domu jest kobieta,
co pragnienia twoje odgaduje w mig,
jeśli zawsze chętnie robi ci śniadanie
i na co dzień prezentuje wdzięk i szyk.


Nie rozumiem, jeśli dzieci są zadbane,
zdolne, grzeczne, które bardzo kocha teść,
czasem wino do obiadu, później teatr,
prawie wszystko, co od życia chciałbyś mieć.


Dlaczego nie chce się wracać do domu,
Dlaczego nie chce się do domu iść,
i choć nie przyznasz się w domu nikomu,
nieraz do domu nie chce się iść.

 

powrót

 

 

 

 

Co mi jest ?

 

 

Znów noc nieprzespana i wszystko mnie boli,
lecz wstaję i idę się zaraz ogolić
i znowu to samo: niepokój, napięcie
i suchość w ustach, niezdrowe rumieńce, co mi jest?

 

Nie mogę jeść i spać wciąż nie mogę,
nie wiem, gdzie złożyć moją biedną głowę
i boli mnie w piersiach i w gardle mnie dusi,
co dzieje się ze mną, zapytam mamusi,
to wódka, synku, to wódka.

 

Nie mogę jeść i spać wciąż nie mogę,
nie wiem, gdzie złożyć moją biedną głowę
i boli mnie w piersiach tak samo jak wczoraj,
co dzieje się ze mną, zapytam doktora,
to zawał, panie, to zawał.

 

Znów noc nieprzespana...

 

Nie mogę jeść i spać wciąż nie mogę,
nie wiem, gdzie złożyć moją biedną głowę
i boli mnie w piersiach i ból się zaostrza,
co dzieje się ze mną, zapytam proboszcza,
to grzechy, synu, to grzechy.

 

Znów noc nieprzespana...

 

Nie mogę jeść i spać wciąż nie mogę,
nie wiem, gdzie złożyć moją biedną głowę
i boli mnie w piersiach bez żadnej przyczyny,
co dziej się ze mną, zapytam dziewczyny,
to miłość, kochany, to miłość.
 

 

powrót

 

 

 

Zmierzam do Zgierza

 

 

Od wieków, od zawsze niezmiennie pytamy,
kim jesteśmy, my ludzie, i dokąd zmierzamy?
- człowiek miarą wszechrzeczy czy idei cieniem,
- czy życie jest radością, czy raczej cierpieniem?

 

Nie palę, nie piję, nie gram także w karty,
nie zdradzam swej kobiety, nie kłamię - to nie żarty,
w domu też pomogę, wiem, co jest do czego,
tak trudno dzisiaj spotkać mężczyznę porządnego.

 

Śpiewam o sobie, o swojej rodzinie,
ludziach z ulicy, o pięknej dziewczynie,
pytacie, kim jestem i dokąd zmierzam?
- jestem muzykantem i jadę do Zgierza.

 

Panienka przy drodze macha do mnie ręką,
krótką ma spódniczkę i koszulkę cienką,
chyba ma nadzieję obudzić we mnie zwierza,
nie mogę się zatrzymać, spieszę się do Zgierza.

 

Żona wciąż mnie nęka od jakiegoś czasu,
że nie rozmawiamy, a spraw duży zasób,
co się za tym kryje, do czego ja zmierzam?
nie mam na to czasu, spieszę się do Zgierza.

 

Śpiewam o sobie...

 

Dusz inżynierowie prowadzą dysputy,
czy jestem z wartości kompletnie wyzuty,
całe moje życie to fragment pokuty,
z wartości, panowie, to lubię ćwierćnuty.

 

Gdy skończy się mego życia piosenka,
może zapłacze niejedna panienka,
jak braw nie szczędziłaś, nie żałuj pacierza,
jestem muzykantem i do nieba zmierzam.
 

 

powrót

 

 


Krótka piosenka z baru Relax

 

 

Było pusto, był już wieczór w barze Relax,
bramkarz gościa zbyt głośnego cicho bił,
przy stoliku obok baru siedział koleś,
"wódkie s kolo" kulturalnie sobie pił.

 

Ona weszła, jakby wzeszło nagle słońce,
kelnerowi prawie sfrunął z tacy leszcz,
gdy siadała, półmrok przeciął błysk jej uda,
a chłodniczą ladę przeszył nagły dreszcz.

 

Krótka rozmowa, przecież tak nie miało być,
krótka rozmowa, jak tu teraz dalej żyć?
przecież zawsze on uwodził i porzucał
i jak zawsze uszczęśliwiał i zasmucał.

 

Była piękna jak dziewczyna z McDonalda,
krótka kiecka, krótkie włosy jasny blond
i spojrzenie także mu posłała krótkie,
wszystko jasne, powiedziała, "chodźmy stąd".

 

Gdzieś ambicja męska legła podeptana,
ze spodniami i koszulą w stercie szmat
i przez chwilę czas zatrzymał się w swym biegu,
nie pamiętał, żeby kiedyś było tak.

 

Krótka rozmowa, już po wszystkim, "może wody?"
"przepraszam, Misiu, muszę zaraz szybko wyjść".
Gdy drzwi otwierał, cały jego świat się walił,
jeszcze papieros... "Misiu, u mnie się nie pali".

 

Krótka rozmowa...

 

Zdeptał peta, splunął, zaklął "głupia dziwka",
nikt nie widział, jak mu palce lekko drżą,
spuścił głowę, by nie patrzeć na wystawy,
jak kobiece manekiny z niego drwią.

 

Było późno, było pusto w barze Relax,
kelner ściągnął buty z obolałych stóp,
a on siedział przy stoliku, kręcił głową,
w niedopitej szklance wódki topniał lód.

 

powrót